Dolina Śmierci

Witajcie Ludzie!  

Jestem Chevroletem, rocznik 2008. Razem z moimi ostatnimi właścicielami przemierzyłem Północną Amerykę od Pacyfiku po Atlantyk. Przejechałem z nimi ponad 100 tysięcy km, realizując wszystkie ich najśmielsze (i najgłupsze) pomysły. Dojechałem do Halifaxu, do San Diego i na Key West. Dawałem z siebie wszystko, choć gdy mnie adoptowali nie pokładali we mnie, aż tak dużej wiary. Łączyła nas niezliczona ilość przepięknych wspomnień i myślałem, że mogę im ufać.

Niestety bardzo się na nich zawiodłem, kiedy zaproponowali wyprawę do Kalifornii. Bo ja sobie wyobrażałem galony paliwa z niebieską parasolką i piękne trasy widokowe na Big Sur. Silnik zabił mi mocniej na myśl o spalinowym romansie z piękną, czerwoną Corvette w wersji cabrio. Gdzieś na parkingu w cieniu palm. Ehh… Rozmarzyłem się. A wtedy oni do mnie mówią, że do Doliny Śmierci  jedziemy. No zwariowali do reszty! Czy nie wiecie jak tam jest gorąco? I wietrznie? I że piasek jest wszędzie? Kto normalny chciałby się znaleźć w takim miejscu? Oni jednak nie zwracali uwagi na moje lamenty. I jeszcze 30 USD chcieli za to zapłacić, ale akurat mieli roczny bilet America the Beautiful. Jeśli i Wy (o zgrozo) należycie do tego rodzaju śmiałków to chciałbym Was przestrzec przed czyhającymi niebezpieczeństwami. I przekazać szczere wyrazy współczucia dla Waszych czterokołowych przyjaciół.

Dolina śmierci i zabójcze temperatury

Dolina Śmierci jest jednym z najgorętszych miejsc na świecie. To właśnie tutaj 107 lat temu odnotowano najwyższą jak dotąd ziemską temperaturę 56,7°C. Mają na to wpływ szczególne uwarunkowania geograficzne doliny. Blisko półtora tysiąca kilometrów kwadratowych jej powierzchni jest położone znacznie poniżej poziomu morza. Do tego  szczelnie otaczają ją góry Sierra Nevada, które blokują dostęp wilgoci znad Pacyfiku. Latem jest mega sucho i gorąco. Najgorętszy jest lipiec (33 – 48°C), najchłodniejszy grudzień (5-19°C).

Moi to zawsze mówili, że lubią takie ciepełko, bo kanadyjski humid już nie raz dał im się we znaki. Zachwycali się prawie każdą górą i każdym kanionem. Wpatrywali się w te kolorowe skały jak obłąkani, jakby co najmniej obrazy Claude Moneta w galerii oglądali. Wcale im się nie śpieszyło stamtąd wyjeżdżać. I ciągle paplali, że kiedyś jeszcze wrócą. Ja to nie rozumiem jak można lubić takie siedzenie w piekarniku. Tak bardzo się bałem, że przegrzeje mi się silnik i wyjadę stamtąd na holowniku. Albo wcale. Z tych nerwów prawie popuściłem płyn chłodzący. A widoki jak widoki – zderzaka nie urywają. No sami zobaczcie.

Badwater Basin / Dolina Śmierci

Jednym z najciekawszych (i najpopularniejszych) punktów na mapie Doliny Śmierci jest solne cmentarzysko  dawnego jeziora Manly. Jeśli nawet spłynie tu jakakolwiek woda, to w tych warunkach pogodowych w mgnieniu reflektora wyparuje. O ile nie mówimy o powodzi z 2015 roku, która utworzyła tu tymczasowe, spore jeziorko. Dno basenu Badwater znajduje się na wysokości (czy raczej głębokości) 85,5 metra poniżej poziomu morza. Nawet sobie nie wyobrażacie ile mi potem soli butami nanieśli do środka. Ohyda.

Dolina Śmierci i szaleńczy wiatr

Na otwartych przestrzeniach dokuczał mi straszliwy wiatr. Miotał mną to z prawa to z lewa i próbował wytrącić z równowagi. Parę razy zaliczyłem solidne piaskowanie karoserii, bo wjechaliśmy w małe piaskowe burze. Zeszły mi chyba ze dwie warstwy naskórka z lakieru.

Natural Bridge Canyon / Dolina Śmierci

Było około południa kiedy dojechaliśmy do parkingu przy szlaku do Natural Bridge Canyon. Wiatr szalał jak w Kieleckim, a może nawet bardziej. Przed wejściem stał duży znak stop, który poliglotycznie tłumaczył, że ze względu na ekstremalnie wysokie temperatury łażenie tu po dziesiątej rano jest co najmniej niewskazane. Przeczytali i wrócili do środka. Po wodę i czapki! No całkiem mi błotniki opadły. Nie było ich już dobre pół godziny i zaczynałem się na serio martwić. Albo zaniemogli, albo zwiało ich gdzieś i nie potrafią wrócić. Pomyślałem, że czeka mnie tam pewna śmierć i poczułem, że robi mi się słabo.

Batmobile

Nagle zobaczyłem, jak Łukasz wyłania się zza czerwonobrązowej skały i biegnie w moim kierunku. Na końcu ciemnego tunelu, którym bezwładnie jechałem pojawiło się mgliste widmo włączonej klimatyzacji. Podbiegł i równie podekscytowany podobną wizją złapał mnie za klamkę. AAAAŁŁŁŁŁAAAA! Krzyknąłbym przeraźliwie gdybym tylko umiał. Silny podmuch wiatru niemal wyrwał mi drzwi z zawiasów. Gdyby Tim Burton to widział pewnie z miejsca dostałbym rolę Batmobila. Choć szczerze mówiąc ból był tak silny, że wołałem wtedy żeby mnie obejrzał dobry mechanik. Łukasz szybko wskoczył do środka i zamknął drzwi. Nie wiedziałem, czy jeszcze kiedyś odzyskam ich mobilność. A najbardziej w tym wszystkim nie rozumiałem z czego ona się tak do cholery śmiała. Jakby jej na wietrze ręce wykręciło to pewnie na sygnale pędzilibyśmy do szpitala. Totalna znieczulica.

Tak bardzo nie chciałem zostać znów sam, że zatrzasnąłem te drzwi na dobre. Próbowali je otworzyć z wewnątrz i z zewnątrz, ale się uparłem i nie dawałem za wygraną. I kiedy myślałem, że już postawiłem na swoim stwierdzili, że w sumie jedne sprawne drzwi im wystarczą i oboje używali tych od strony pasażera.

Dolina Śmierci i pustynne drogi

Gdybyśmy trzymali się tylko głównych dróg asfaltowych pewnie nie byłoby wcale źle. Ale oni to lubią mi robić takie challenge’e i od czasu do czasu zjeżdżają na boczne, piaszczyste i szutrowe drogi. Nie wiem ile razy mam im powtarzać, że nie wyposażono mnie w napęd na wszystkie cztery kołczyny. Najchętniej to bym się im tam zakopał, ale to by tylko przedłużyło mój pobyt w Dolinie Śmierci, a tego szczerze nie chciałem. Ale słowo daję, że jeszcze jedno hamowanie i moje tarcze stałyby się czerwone jak cegła i rozgrzane jak patelnia.

Artist Drive / Dolina Śmierci

Gdy wjechaliśmy na jednokierunkową trasę Artist Drive prowadzącą przez Black Mountains prawie ich zatkało z wrażenia. A wyglądało to tak, jakby ktoś niechlujnie rozlał różne farby po elewacji tych gór: żółte, zielone, czerwone, fioletowe. Kolory te są wynikiem obecności przeróżnych metali i minerałów przywleczonych tu wraz z pyłem wulkanicznym: żelaza, aluminium, magnezu i tytanu, oraz czerwonego hematytu i zielonego chlorytu. Jeśli spytacie co mi się tam najbardziej podobało to przyznam, że na chwilę zawiesiłem halogen na tej zwinnej białej piękności przed nami. Może nawet na dwie chwile. Albo i trzy. Tak czy siak, droga ma niecałe 15 km długości, jest kręta, wąska i nie poradzą sobie na niej koksy dłuższe niż 7,6 metra.

Roller Coaster

Drogi w Dolinie mają wiele wzniesień i spadków. I kiedy pod koniec dnia myślałem, że nic gorszego już mnie wtedy nie spotka, poczułem wciśnięty pedał gazu. Czy im do reszty odbiło?? W Małysza im się bawić zachciało?? Ja rozumiem, że dla nich to była fajna zabawa, ale ja już miałem swoje lata, zwichnięte drzwi i lekki reumatyzm w zawieszeniu. Bałem się, że mi wypadnie przyczłap do bulbulatora. Starałem się nie panikować, ale każde lądowanie generowało duży stres.

Naprawa

Wieczorem dojechaliśmy do hotelu w Las Vegas, ale widząc jak zbliża się do nas obsługa valet parkingu, kierowca czym prędzej wykręcił w kierunku wjazdu do parkingu samoobsługowego. I słusznie, bo temu parkingowemu też bym drzwi nie otworzył. Jak już znaleźliśmy ustronne miejsce parkingowe i temperatura wróciła do normy Łukasz postanowił zbadać powstałe szkody.  Potem wyjął skrzynkę z narzędziami  i zabrał się za naprawę drzwi. Poluzował mi śruby, nastawił pomarańczowe kostki i ponownie skręcił do kupy. Pamiętam to wszystko jak przez mgłę, ale finalnie drzwi odzyskały swoją dawną sprawność. Dalsza rekonwalescencja odbyła się już w Kanadzie.

Zobacz też: Co warto zobaczyć w Kalifornii?

Droga 66 to była najbardziej wymagająca wyprawa w mojej autostradowej karierze. Byłem na nich mega zły za całą tą akcję z Doliną Śmierci, ale kiedy potem w Kalifornii przejechałem przez tunel wycięty w wielkiej sekwoi to mi przeszło. Bo marzyłem o tym od malucha.

Koniec końców udało mi się wtedy przeżyć, choć ten list piszę do Was z samochodowego nieba (o dziwo nie ma to nic wspólnego ze śmiercionośną doliną). Piszę ku przestrodze. I dla śmiechu oczywiście. Przesyłając go dalej możesz uratować jakiś biedny samochód przed podobnym losem. Niech omija Dolinę Śmierci szeroką obwodnicą 🙂

Z wyrazami szacunku,

Chevy

Dolina Śmierci

Ten list dedykuję mojemu ostatniemu kierowcy Łukaszowi, który po paru latach docierania się rozumiał moje bolączki lepiej niż ktokolwiek inny, choć gdy go poznałem nie ogarniał prawie nic bez manuala.