Śpię na tylnym siedzeniu z czołem przyciśniętym do chłodnej szyby. Jedziemy drogą numer 7 wzdłuż wybrzeża Nowej Szkocji. Za oknem mgliście i wilgotno, z przelotnymi deszczami. Mówiłam, że dziś będzie sennie, że potrzebuje extra dużej kawy. Nie dałam rady… odpadłam. Powieki podniosłam w idealnym momencie, by zarejestrować dziób wraku statku, który śmignął przed moimi oczami. Wielki. Tuż obok. Zza mglistego, sennego obłoczka spojrzał się na mnie zadziornie, jakby chciał powiedzieć – Witaj na dnie oceanu! (a ja się generalnie boję dna oceanu). Rozbudziłam się błyskawicznie. Co to było? I gdzie my jesteśmy?

– Zatrzymaj się. Zatrzymaj koniecznie.

Wysiedliśmy z samochodu i rozejrzeliśmy się dookoła. Okolica pełna była nie tylko starych, zardzewiałych łodzi, ale także opuszczonych i zapadniętych budynków oraz stert przeróżnych gratów. Ghost town – pomyślałam. Ale jakże różne od tych pustynnych, które do tej pory widywaliśmy. To raczej nie gorączka złota i jej kres przyczyniły się do powstania tego cmentarzyska. Powoli stawało się jasne, że nie ma tu nikogo poza nami. I dawno już nie było. A ja (poza sfotografowaniem każdego przejawu niszczycielskiego wpływu czasu i wilgoci) bardzo chciałam poznać historię tej dawnej osady położonej nad samiuśkim brzegiem Atlantyku. 

Marie Joseph – wioska rybacka na wybrzeżu

Po powrocie udało mi się ,,wygooglać” jej nazwę: Marie Joseph. Dowiedziałam się też, że jest to wioska rybacka w dystrykcie St. Mary’s oraz jak nazywa się największy statek przycumowany do jej brzegu. Garść dodatkowych informacji uzyskałam dzięki uprzejmości kierownictwa małego parku prowincjonalnego Marie Joseph, którzy przekazali mojego maila do przedstawiciela wioski w Radzie Gminy. Mike, który mieszkał tam przez większość swojego życia wyjaśnił mi, że mimo iż wioska wyglądała na opuszczoną, to wciąż około 50 rezydentów mieszka tam na stale, a wiele domków jest dodatkowo zamieszkiwanych sezonowo.

W czasach świetności mieszkańców było dwa razy więcej, ale to było zanim zamknięto główny zakład przemysłowy na początku lat 90-tych. A był to zakład przetwórstwa rybnego właśnie, o czym wdzięcznie przypomina stary napis na elewacji. Zatrudniał tuzin pełnoetatowych pracowników i rzesze pracowników sezonowych (nie licząc samych rybaków). Zakład przetwarzający głownie dorsze zamknięto po tym, jak zmodernizowany system rybołówstwa i nadmierne polowy doprowadziły do znacznego zmniejszenia ich liczebności, czego po dziś dzień nie udało się naprawić. Teraz można tu złowić głownie homara, chociaż lokalni rybacy łowią także halibuty, przegrzebki, makrele i śledzie na mniejszą skalę. Tymczasem największy budynek zakładu rybnego ulega stopniowemu rozkładowi, a kilka innych zostało już przez właściciela rozebranych ze względów bezpieczeństwa.

Cena bolonii wystawiona w oknie dawnego sklepu Kwick-Way sugeruje, że dawno już nie była aktualizowana. Zamknięto go jakieś 15 lat temu.

Statki porzucone na wybrzeżu

O czasach minionych przypominają także liczne lodzie rozproszone po okolicy – tuż przy trasie. Mniej lub bardziej kolorowe, mniej lub bardziej zniszczone.

Lodołamacz i holownik

Jeden natomiast wyróżnia się na tle pozostałych – głownie gabarytem. No bo co niby na nim łowiono? Wieloryby? Otóż okazuje się, że ta brunatna kupa złomu to dawny CCGS Tuppen – rządowy lodołamacz straży przybrzeżnej używany w latach 1959-1996. Kilka lat po tym jak skończył swoją służbę, został odkupiony przez inwestora z Panamy, który chciał przerobić go na solidny jacht. W tym momencie statek zmienił nazwę na Caruso, ale to prawdopodobnie jedyna konwersja jakiej udało się w nim dokonać. Zacumowany do wybrzeża w Dartmouth doświadczył niszczącej siły ognia w 2008 roku. W 2011 odholowano go do Marie Joseph po tym jak jeden z mieszkańców kupił go w celu rozbiórki i sprzedaży na złom.

Jak się jednak okazało projekt rozbiórki wraku i wymogi prawne z tym związane entuzjastę przerósł, korozja postępowała, a ceny skupu złomu spadały. W międzyczasie przybył mu kolejny statek odholowany z Halifaxu. Craig Trans – holownik (nomen omen) trafił tu po tym jak nie udało mu się wykonać ostatniego zadania:  odholowania dostawczaka Kathryn Spirit  z Quebec’u do Meksyku.

Drugie dno

Tak więc nie tylko stare łodzie lokalnych rybaków ,,zdobią” ten mglisty kawałek wybrzeża, tworząc swoiste cmentarzysko. Mieszkańcy (w większości rybacy) nie są zachwyceni pomysłem biznesowym swojego sąsiada, a szczególnie żółwim tempem prac rozbiórkowych. Obawiają się, że statki nie znikną z okolicy jeszcze przez wiele lat.

Takie zalegające na wybrzeżu wraki rożnego pochodzenia, jeśli nie są odpowiednio konserwowane mogą stanowić zagrożenie dla lokalnego środowiska, wpływać na wrażliwe siedliska i gatunki morskie. Dla wielu jest to także problem natury estetycznej, a raczej rażącego pogwałcenia jej zasad. Wzdłuż wybrzeża Nowej Szkocji, ale i całej Kanady znajduje się  wiele porzuconych statków i łodzi. Kanada charakteryzuje się najdłuższą linia brzegowa na świecie (202,080 km) i niektórzy mówią nawet o sześciuset przycumowanych do niej bezpańskich maszynach. Koszty ich usunięcia są często zaporowe dla lokalnych władz.  

W ostatnich latach na rządowy program usuwania porzuconych i zniszczonych statków zaplanowano specjalne środki finansowe, dzięki czemu takie miejscowości jak Marie Joseph mogą ubiegać się o  wsparcie w oczyszczaniu swojego skrawka wybrzeża. Tyle tylko, że Tuppen i Craig Trans nie są ,,bezpańskie”, a to zapewne komplikuje sprawę.

W Nowej Szkocji i Kolumbii Brytyjskiej działają Stowarzyszenia Sztucznych Raf Koralowych, które zajmują się zatapianiem starych i wielkich statków (lub samolotów). Taki wrak musi być przed zatopieniem dokładnie oczyszczony z paliw i smarów (oraz kabli itp. jeśli do ich izolacji użyto PCB – substancji uznanej za rakotwórczą i prowadzącą do skażenia wód i gleb). Resztą zajmą się podobno koralowce, które zagospodarują sobie metalową konstrukcje jako swój nowy dom. Oceany to prawdziwy kosmos, a mieszkanie na wybrzeżu rządzi się swoimi prawami.

Beanie’s Bistro

My tymczasem przedzierając się przez mleczną poświatę dotarliśmy do Sherbooke (30 km od Marie Joseph) i znaleźliśmy tam uroczą kawiarenkę – Beanie’s Bistro.  Wspominam o tym z przyjemnością, ponieważ zaserwowano nam nie tylko świetną kawę, ale też przepyszny placek jabłkowy. Na samo wspomnienie czuje ten przyjemny, delikatny smak na języku. Wykupiłam cały zapas ;p 

Beanie’s Bistro (27 Main St, Sherbrooke, NS) znajduje się przy tej samej drodze numer 7, a uwagę przyciąga swoją pstrokatą werandą. W  środku znajdziecie domowe jedzonko i wypieki, pyszną kawę i przemiłych ludzi za ladą. Wystrój jest bardzo klimatyczny – niczym u babci i dziadka, gdzie chodząc po salonie pełnym rodzinnych zdjęć i pamiątek, odznaczeń wojskowych, patchworkowych serwetek, żeliwnego pieca i kredensu ze zdobioną różyczkami porcelaną w mig zapominasz o deszczowej pogodzie. Taki rodzinny biznes z pasją – na pewno też was to miejsce zauroczy, jeśli kiedykolwiek wylądujecie na tym wybrzeżu.

Mapa

Sabina